Casablanca (1942) reż. Micheal Curtiz |
Mi jako osobie, która oglądała wszystkie filmy, nadesłane na nasz festiwal, nasuwa się jedno pytanie: Dlaczego twórcy używają znanych kawałków bez, najprawdopodobniej, zgody autora? Może te utwory są odpowiednie w pewnych momentach filmu, akcentują sytuacje i emocje, czyniąc film godnym zapamiętania, ale przecież nie o to chodzi. A gdy już pojawia się muzyka autorska, jest ona najczęściej melodyjnym brzdękaniem na pianinie. Zdaję sobie sprawę, że takie działania muzyczne są najprostsze w realizacji, ale chyba chcemy zrobić coś, czym będziemy się szczycić, coś, co wyjdzie naprawdę dobrze i będziemy mogli się takim dziełem chwalić. Świetnie, że opanowaliśmy już programy do składania filmów i montaż zawsze stoi na przyzwoitym poziomie. Teraz postarajmy się o autorską muzykę wartą słuchania – można pogadać z niezależnymi kapelami, poprosić kogoś o stworzenie prostych melodii, bo przecież nie chodzi o angażowanie całej orkiestry - albo znaleźć kawałki, które są udostępnione za free - Creative Commons właśnie po to istnieje.
Czym film byłby bez muzyki? Jak by wyglądała „Dolarowa Trylogia” Sergia Leone bez muzyki Ennio Morricone, który jest geniuszem w swoim fachu! A co by było z Hansem Zimmerem, Johnem Williamsem, Shigeru Umebayashi i tak dalej można by wymieniać.... Co by było gdyby? Nawet w okresie niemego kina opowiadanym historiom towarzyszyła muzyka!
Osobiście nie mam dnia, w którym nie posłuchał bym jakiegoś utworu filmowego, sama melodia przypomina mi dany film, aż chcę obejrzeć go ponownie. Nie mam wątpliwość, że muzyka zapewnia filmowi długowieczność i pomaga w utrzymaniu statusu "kultowego".
Twórzmy filmy pamiętając o wszystkich jego aspektach, bo w tej dziedzinie kultury nie można niczego pozostawić na boku. Nie ma też mowy o żadnych kompromisach. Niech muzyka stanie się mocą offu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz