poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Solanin, Solanin i… po Solaninie?


Solanin, Solanin i… po Solaninie? Na pewno nie. Mimo, że tegoroczna edycja dobiegła końca – my zebraliśmy w trakcie jej trwania mnóstwo energii, pozwalającej pokazać jeszcze 5, 10, 20 razy, że siła kina niezależnego jest ogromna i wziąć rośnie.
Nie chcemy być zbyt patetyczni, ale podsumowania nasuwają się same. Solanin jest jeszcze młody, ma dopiero cztery lata, ale jak na ten wiek – jest dość wyrośnięty ;-) to na pewno dzięki ludziom: dzięki twórcom, którzy przysłali w tym roku rekordowe 286 filmów. To także dzięki zastępowi wolontariuszy, którzy w tym roku przyjechali do nas licznie z baaardzo odległych zakątków Polski. Tegoroczna edycja generalnie okazała się rekordowa, nie tylko pod względem ilości nadesłanych zgłoszeń. Wprowadziliśmy wiele zmian: od nowych kategorii konkursowych po przyznanie Honorowego Solanina. Wojciech Smarzowski który go odebrał, przyciągnął do kina tłumy. Ale nie tylko on. Pokazy konkursowe po raz pierwszy ( nie ostatni?) cieszyły się ogromną popularnością. Spotkania z jurorami: Joanną Kulig, Marianem Dziędzielem, Tymonem Tymańkim, Dorotą Dobrowską również przyciągały mnóstwo osób. Imprezy towarzyszące, gdzie ślemy podziękowania dla Eliasza Gramonta za jego fenomenalny Solanin Soundsystem, chłopakom z Baby Elephan and The Horse i Jam Session oraz Grzegorzowi Halamie za jego pokaz filmów.  Może to się wydać mało profesjonalne, że tak się zachwycamy ludźmi, filmami, atmosferą. Ale po pierwsze: właśnie po to tworzymy ten festiwal, a po drugie: jako osoby nieśmiało zaczynające od niewielkiego przeglądu kina niezależnego dla średnio licznego grona znajomych – mamy pełne prawo być teraz mega, ale to mega szczęśliwi. Wsparli nas muzycy, filmowcy, nawet politycy a przede wszystkim ludzie –  którzy albo kochają kino od dawna, albo (dzięki Solaninowi?) powoli się w nim zakochują. Pięć dni pokazało, że warto przez cały okrągły rok dzielić obowiązki organizatora z uczelnią, pracą, egzaminami i wszystkim innym by móc stworzyć mocnego, coraz silniejszego Solanina, który udowadnia coraz dobitniej stale: OFF TO MOC!


Subtelność centralnego ogrzewania, czyli spotkanie z Matwiejczykiem i Halamą


W ostatnim dniu Festiwalu premiera. A właściwie pokaz wersji roboczej, jeszcze pachnącej i ciepłej filmu „Piotrek Trzynastego 2”. Po projekcji w ogniu pytań stanął twórca i odtwórca jednej z ról – Piotr Matwiejczyk – wraz z aktorami: Dawidem Antkowiakiem, Andrzejem Gałłą i Pawłem Kozłem oraz Grzegorzem Halamą.
            Dlaczego w ogóle nakręcono sequel? „Piotrek trzynastego” został bardzo dobrze przyjęty przez publiczność na wielu Festiwalach, a to wszystko robi się przecież dla widzów. Dla aktorów praca na planie była po prostu świetną zabawą i mają oni nadzieję, że zebranym przed ekranami też się to udzieli. Film bowiem na ekrany kin raczej nie trafi, ale będzie doskonały na imprezie.
            Zdjęcia trwały 20 dni i dla nich ekipa zjechała pół Polski – Warszawa, Rzeszów, Kraków, Poznań, Mazury i... Nowa Sól, a nawet Konradowo. Piotr Matwiejczyk chętnie podawał ciekawostki techniczne – scenę w hali, tj. dziewiętnaście stron scenariusza nagrywano osiem godzin trzema kamerami.
            Grzegorz Halama docenił subtelność centralnego ogrzewania na naszej sali kinowej. „Rury fajnie poprowadzone”. Stwierdził, że w takiej parodii na improwizację nie ma zbyt wiele miejsca. Podał generalną zasadę: tekstu uczymy się przed graniem, nie po. Na koniec podzielił się niezbędną wiedzą o tym, gdzie w Warszawie można kupić wąsy. Do 100 złotych!

niedziela, 19 sierpnia 2012

,,Salonizatorzy”


Wywiad z Karoliną Lisowską, reż. filmu ,,Best friends”.
- Jak oceniasz tegoroczną edycję 4 Solanin Film Festiwal?
- Moim zdaniem Festiwal rośnie w siłę. Z roku na rok jest coraz lepiej.
- A jakie reakcje po ogłoszeniu werdyktu?
- Zgadzam się z nim, chociaż nie ukrywam, kilka decyzji mnie zaskoczyło.
- Pozytywnie?
- Tylko pozytywnie.
- Czego życzyć na przyszłość?
- Obecności na jubileuszowym 5 Solanin Film Festiwalu.
- Życzę!


Dziadzio mówił, że patrzę w niebo – rozmowa z Krzysztofem Machulskim


Jest pan po raz pierwszy na Festiwalu w tym mieście?
Tak, jestem w Nowej Soli po raz pierwszy. Przyjechałem późną nocą. To bardzo ładne miasto.
PKP, czy samochodem?
Udało mi się dojechać własnym samochodem (śmiech). Pochodzę z lubelskiego, ale firma ma siedzibę w Warszawie. Stąd jechaliśmy nową A2. Bardzo miło się jechało, oby szybciej budowali nam te drogi. Mam tylko sugestię dla władz, aby połączyły z nią S3, będzie jeszcze wygodniej. Ale zaznaczam, że nie jestem po raz pierwszy na Festiwalu, bo na takie imprezy często jeżdżę. Tym bardziej, że nasza firma współgra z różnymi telewizjami lokalnymi w Polsce, nie tylko agencjami produkcyjnymi. Także cała zielonogórska telewizja (RTV Lubuska – przyp. red.)jest wyposażona przez nas.
Jak zainteresowanie tematem wśród uczestników?
Ludzie pytali o to, czy można kręcić film komórką. No, wszystkim można kręcić, telewizja przyjmie wszystko.
Kilka słów o pana wykształceniu?
Dziadzio mówił, że patrzę w niebo, więc będę lotnikiem, ale ja wybrałem technikum elektroniczne. Ukończyłem także dwa Fakultety na Politechnice Lubelskiej. Drugi Fakultet był z informatyki. W ramach dyplomu musiałem napisać scenariusz, wyreżyserować i nakręcić krótki film. Dotyczył montażu elementów elektronicznych na płytkach.
Jaki był pana pierwszy aparat?
KIEV. Dostałem go od taty na Gwiazdkę. Udało się go, na szczęście, dostać w sklepie fotograficznym, bo to były czasy, kiedy nic w sklepach nie było.  Długo robiłem nim zdjęcia.
Ma pan ten aparat? Ma on dla pana wartość sentymentalną? Jest pan takim kolekcjonerem pamiątek?
Generalnie nie jestem kolekcjonerem, ale ten akurat zachowałem. Nie sprzedałem go.
Ulubiony film?
Wszystkie filmy Machulskiego (śmiech). Trudno wymienić jeden. Bardzo ciekawe są filmy Oskarowe. Np. „Jak zostać królem”. Poza tym „Różyczka” i… Z czasów socjalizmu może „Czterech pancernych i pies”. „Pszczółkę Maję” też się oglądało… (śmiech)
Marzenia na przyszłość?
Aby młodzież uczyła się jeszcze lepiej, aby więcej pozyskiwała wiedzy o świecie. Oprócz tego od jakichś 5-10 lat zastanawia mnie kwestia tego, czy nasza cywilizacja dowie się o istnieniu innej cywilizacji pozaziemskiej. To mnie intryguje. Z jednej strony chciałbym się tego dowiedzieć, a z drugiej także to zobaczyć. Jestem blisko technologii 3D, więc to byłoby ciekawe.
Ta technologia jest krytykowana…
Wiadomo, że ona kosztuje horrendalne pieniądze. Ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem ludzi, którzy w Polsce zrobili film 3D (Bitwa Warszawska 1920 – przyp. red.). 



Disco Polo Made in China

Miliard szczęśliwych ludzi, jak określa Maciej Bochniak, reżyser: „to bardzo luźna interpretacja, bajka. To film przygodowy, komediowy, bardziej fabuła niż dokument”. Opowiada o podróży zespołu Bayer Full do Chin. Ich celem jest zawojowanie tamtejszego rynku muzycznego. Można powiedzieć, że pokazuje historię ludzi chcących dokonać rzeczy niemożliwych. Zarówno członkowie zespołu jak i sam lider nie mają zielonego pojęcia o realiach panujących w Państwie Środka, różnicach kulturowych, a język stanowi dla nich przeszkodę większą niż cały Mur Chiński. To sprawia wrażenie, że ich wysiłki przypominają raczej porywanie się z motyką na słońce. Pierwsze zaskoczenie? Gdy przekonujemy się, że muzyka Disco Polo, która w Polsce stanowi raczej obiektem kpin – w Chinach cieszy się ogromną popularnością i szacunkiem w środowisku muzycznym. Niespodzianek jest jednak więcej. Zespół wykonujący „Majteczki w kropeczki” nie tylko stał się popularny, ale też podpisał ( choć nie bez komplikacji) kontrakt na wydanie 67 milionów płyt. Wiara czyni cuda?
Sam film jest dość lekki. Od samego początku dostarcza widzom powodów do śmiechu a przy tym nie pozwala oderwać od niego oczu – każdy chce wiedzieć – uda się czy nie? Maciejowi Bochniakowi udało na pewno.




Małgorzata Bańdziak, Aleksandra Czubkowska

Solanin z soli, czyli nie wszystko musi być metalowe, czyli spostrzeżenia widzów



-        Biuro Prasowe: Jak wrażenia?
-        Karolina Chomicz: Jesteśmy na tej imprezie po raz pierwszy, ale widać, że jest zrobiona z dużym rozmachem. Kino profesjonalne bardzo nam się podobało. Widać, że filmy są dopracowane, przemyślane. Bardzo dobre zdjęcia.
-        Andrzej Męczyński: Bardzo poetyckie.
-        KC: Poruszane są bardzo dobre tematy. Mam jak najlepsze wrażenia.
-        BP: Czy widać dużą różnicę między kinem profesjonalnym, a amatorskim?
-        KC: Widać, choć nie jesteśmy profesjonalistami i trudno nam ocenić.
-      AM: Nie mamy oka filmowca, który wszystko dostrzeże, ale widać różnicę w sprzęcie. Bardzo fajnie udało się amatorom stworzyć prace najcenniejsze, indywidualne. Pokazali własne spojrzenie. I, co ciekawe, nie było dłużyzn. Nie było takich historii, w których wszystko się zapętla i nie wiadomo o co chodzi. To bardzo dobrze.
-        BP: Skąd państwo pochodzą?
-        KC: Ja pochodzę z Nowej Soli, ale mieszkamy w Poznaniu.
-        BP: Mają państwo kontakt z kinem niezależnym?
-     KC: Jeździmy na takie właśnie festiwale. Staramy się dużo oglądać, ale nie jesteśmy twórcami.
-        AM: Jesteśmy związani ze sztuką.
-        BP: Czy off ma moc w Polsce?
-        KC: Nie wiem, jak wyglądały poprzednie edycje, ale słyszałam, że z roku na rok ta impreza nabiera coraz większego rozmachu. Wydaje mi się, że takie festiwale mogą i powinny być wizytówką w Polsce i za granicą. Dobór filmów pod względem treściowym jest bardzo dobry. Ale mamy parę słów krytyki co do grafiki. Gdy zobaczyliśmy plakat po raz pierwszy, myśleliśmy, że to impreza kulturystyczna. Trzeba jeszcze nad tym popracować.
-        AM: Na przykład istnieją takie filmy animowane robione z soli. Gdyby ktoś wpadł na pomysł zrobienia filmu taką techniką solną, mogłoby to się kojarzyć z miastem.
-  KC: Statuetka nawiązuje bezpośrednio do Oskara. A tu powinno być coś bardziej indywidualnego, co bardziej kojarzy się z miastem, a niekoniecznie coś, co nawiązuje do obcej tradycji filmowej. Wydaje się, że najpierw wymyślono hasło „OFF ma moc”, a do niego trzeba było dostosować grafikę silnego Solanina. Myślę, że trzeba by w ogóle pomyśleć nad innym hasłem.
-        AM: Można by zrobić figurę Solanina z soli. Nie wszystko musi być metalowe. Warto byłoby wypromować tę imprezę, szczególnie pokazy konkursowe, aby nie tylko twórcy oglądali swoje filmy. Ważne są nie tylko pokazy wielkich, znanych filmów pozakonkursowych i spotkania z gwiazdami, ale przede wszystkim twórcy. To dla nich jest ten Festiwal.

sobota, 18 sierpnia 2012

„Takich trzech, jak ich dwóch, to nie ma ani jednego”


Wczorajszy wieczór upłynął pod hasłem Music conecting people. Koncert otworzył zespół „ Baby Elephant And the Horse”. Zgromadzeni goście byli pod wrażeniem talentu młodych muzyków, którzy grają ze sobą od 2009 roku. Muzycy zaprezentowali cztery utwory. Grzegorz – perkusista, założyciel i menadżer, Oskar – basista, Marcin – gitarzysta, to młodzi studenci z Politechniki Wrocławskiej. Zespół wzoruje się na muzyce Black Sabbath. Młodzi artyści są częstymi bywalcami festiwali typu OFF, Audioriver. Na zaproszenie zespołu przyjechały kuzynki z Irlandii – pierwsze i największe fanki tego zespołu.

piątek, 17 sierpnia 2012

Solanin z soli, czyli nie wszystko musi być metalowe, czyli spostrzeżenia widzów


-        Biuro Prasowe: Jak wrażenia?
-        Karolina Chomicz: Jesteśmy na tej imprezie po raz pierwszy, ale widać, że jest zrobiona z dużym rozmachem. Kino profesjonalne bardzo nam się podobało. Widać, że filmy są dopracowane, przemyślane. Bardzo dobre zdjęcia.
-        Andrzej Męczyński: Bardzo poetyckie.
-        KC: Poruszane są bardzo dobre tematy. Mam jak najlepsze wrażenia.
-        BP: Czy widać dużą różnicę między kinem profesjonalnym, a amatorskim?
-        KC: Widać, choć nie jesteśmy profesjonalistami i trudno nam ocenić.
-        AM: Nie mamy oka filmowca, który wszystko dostrzeże, ale widać różnicę w sprzęcie. Bardzo fajnie udało się amatorom stworzyć prace najcenniejsze, indywidualne. Pokazali własne spojrzenie. I, co ciekawe, nie było dłużyzn. Nie było takich historii, w których wszystko się zapętla i nie wiadomo o co chodzi. To bardzo dobrze.
-        BP: Skąd państwo pochodzą?
-        KC: Ja pochodzę z Nowej Soli, ale mieszkamy w Poznaniu.
-        BP: Mają państwo kontakt z kinem niezależnym?
-        KC: Jeździmy na takie właśnie festiwale. Staramy się dużo oglądać, ale nie jesteśmy twórcami.
-        AM: Jesteśmy związani ze sztuką.
-        BP: Czy off ma moc w Polsce?
-        KC: Nie wiem, jak wyglądały poprzednie edycje, ale słyszałam, że z roku na rok ta impreza nabiera coraz większego rozmachu. Wydaje mi się, że takie festiwale mogą i powinny być wizytówką w Polsce i za granicą. Dobór filmów pod względem treściowym jest bardzo dobry. Ale mamy parę słów krytyki co do grafiki. Gdy zobaczyliśmy plakat po raz pierwszy, myśleliśmy, że to impreza kulturystyczna. Trzeba jeszcze nad tym popracować.
-        AM: Na przykład istnieją takie filmy animowane robione z soli. Gdyby ktoś wpadł na pomysł zrobienia filmu taką techniką solną, mogłoby to się kojarzyć z miastem.
-        KC: Statuetka nawiązuje bezpośrednio do Oskara. A tu powinno być coś bardziej indywidualnego, co bardziej kojarzy się z miastem, a niekoniecznie coś, co nawiązuje do obcej tradycji filmowej. Wydaje się, że najpierw wymyślono hasło „OFF ma moc”, a do niego trzeba było dostosować grafikę silnego Solanina. Myślę, że trzeba by w ogóle pomyśleć nad innym hasłem.
-        AM: Można by zrobić figurę Solanina z soli. Nie wszystko musi być metalowe. Warto byłoby wypromować tę imprezę, szczególnie pokazy konkursowe, aby nie tylko twórcy oglądali swoje filmy. Ważne są nie tylko pokazy wielkich, znanych filmów pozakonkursowych i spotkania z gwiazdami, ale przede wszystkim twórcy. To dla nich jest ten Festiwal. 


Kim jest Marian Dziędziel?


- Kim jest Marian Dziędziel?
*Ja sam nie wiem. Człowiekiem, Aktorem z zawodu, ojcem rodziny, mężem, naprawdę nie wiem!
-a Ślązakiem? Czuje się pan bardziej Polakiem czy Ślązakiem?
*Śląsk jest w Polsce, nie? Jestem polskim Ślązakiem albo Polakiem ze Śląska.
-Ciekawa interpretacja.
*Dlaczego?
-Nasza wspólna znajoma pochodzi ze Śląska i wypiera się swojej polskości.
*Uważam że, każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie, ale jestem Ślązakiem.
-Dlaczego Pan tak długo jechał na Solanina?
*Bo to kawał drogi (śmiech).
 Był okres, kiedy w ogóle nie jeździłem po polskich festiwalach. W tym roku tak się złożyło, że mogłem w kraju. Zacząłem od wyjazdu zagranicznego do Moskwy, potem do Monachium, Norymbergii i Paryża. Później wróciłem i poumawiałem się na parę festiwali polskich.
-Ale czy warto było w końcu dojechać?
*Oczywiście, że warto. Przede wszystkim spotkać tylu wspaniałych młodych ludzi, pasjonatów kina.
-Chciałyśmy zapytać Pana o dalsze plany zawodowe, ale ponoć nie chce Pan ich zdradzać.
*To nie do końca tak. Dalsze plany zawodowe są takie: grać, mieć pracę, dostawać ciekawe role. Reszta jest w sferze marzeń.
-Lepiej jest żałować, że się coś zrobiło czy że się tego nie zrobiło?
*Nie wolno żałować, że się coś zrobiło bez względu na to, czy się powiodło czy też nie. Chyba, że to co zrobiliśmy ma wydźwięk negatywny, wtedy to jest inna kwestia. Człowiek popełnia błędy. Coś nas czasem przerasta, ale najważniejsze to mieć świadomość tego że robi się coś z dużym zaangażowaniem, że się próbowało.
-Bardzo dziękujemy za poświęcony nam czas i żałujemy, że już jutro opuszcza pan Solanina.
* Ja również dziękuję. Wyjazd wynika niestety z moich zobowiązań zawodowych.



Z Marianem Dziędzielem rozmawiały: Małgorzata Bańdziak, Aleksandra Czubkowska i Patrycja Świętosławska.

Proza życia i lekki nieogar…


Poślizgi zdarzają się nawet najlepszym, a tym razem przytrafiły się naszemu Solaninowi. Zgromadzeni w nowosolskiej Teatralnej dzielnie jednak znieśli 40- minutowe opóźnienie projekcji filmów Grzegorza Halamy, pijąc kolejne piwa. Tym samym ponownie potwierdzone zostały dwie prawdy życiowe:  Każda ofiara wymaga poświęceń, a off ma moc! Gdy czekasz na coś lub kogoś za długo- napij się „czegoś”. Od razu robi się przyjemniej…
Okazuje się, że Grzegorz Halama w swych krótkich filmikach przemyca nam kilka porad życiowych… Generalnie jak to w życiu bywa wszystko sprowadza się do miłości (rzecz jasna tej wielowymiarowej). Autor zadaje mało banalne pytanie w stylu: „Czy miłość może być prosta i nieskomplikowana?” Oczywiście pada na nie także mało banalna odpowiedź: „Przecież telewizja działa bez abonamentu”.


Warto jednak przejść do konkretów, bo w życiu wg Halamy:
1)    Lepiej na wszelki wypadek na kino akcji nie wydawać ani grosza
2)    Z super kamieniem jest w stanie poradzić sobie tylko super ciocia. Dlaczego? -Bo jest super!
3)    W większości filmów o losach ludzkich grają ludzie
4)    Pozornie zwykła deseczka może okazać się niezwykła
5)    Nie ma jasnych odpowiedzi, ale jest urząd skarbowy
6)    Mężczyzna broniący swojej kobiety najpierw powinien ukazać swoje możliwości siłowe na jej ciele
7)    Narty to też jest sztuka, a zmęczony narciarz zasługuje na „odrobinę” mięska
8)    Fach w ręku to podstawa. Budowlaniec to najlepszy doradca w sprawach bankowych
9)    Gdy do twych drzwi puka wirus internetowy nigdy nie otwieraj
10)    Sekret pana Chłodka…  Akumulator i pan Chłodek nie kochają się, ale bez wątpienia coś między nimi iskrzy
11)    Boks to konkurencja zbyt absurdalna

Pod sam koniec znaczna ilość osób zaczęła się przemieszczać w kierunku drzwi, aby gładko przejść od projekcji do imprezy. Po raz kolejny Solanin udowadnia że połączenie filmu i imprezy to zawsze dobry pomysł!
Małgorzata Bańdziak, Aleksandra Czubkowska

Nowa forma. Telefon.

            Dziś kino nowej formy. Co by na samym początku stanąć w prawdzie – to jedyny konkurs, którego nie chciałam oglądać. Słowa: transgresja, performance, nietypowa próba ukazania itp. itd. wywołują u mnie gęsią skórkę. Ale kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi – film po filmie wchodziłam w ten alternatywny świat, błądząc wśród plasteliny i innych animacyjnych pomysłów. Błądzenie zakończyło się brutalnie [ale i zachwycająco] wbiciem mnie w fotel i to filmem najkrótszym, niespełna 2-minutowym, który – moim zdaniem – był doskonałym przedstawicielem gatunku. Ale po kolei.
            Short powinien być jak spódniczka mini – być krótki i ukazywać istotę rzeczy. Przede wszystkim, trwając kilkadziesiąt sekund, powinien pozostawiać tych sekund miliony na myślenie nad życiem. Powinien balansować na granicy humoru i tragiczności, aby pozostawiać dziwne wrażenie z tyłu głowy widza. To wrażenie jeszcze we mnie trwa. Proszę wybaczyć zuchwałość, ale opowiem ten film od początku do końca, bo tylko tak mogę go ogarnąć.
            Oto na dachu wieżowca stoi młodzieniec. Wiadomo, czego pragną filmowi młodzieńcy na takich dachach. Ale ten, jak to również zwykle bywa, zaczyna wahać się co do niechybnej śmierci i grzebać w śniegu. Odnajduje zapisany numer telefonu. Dzwoni. Odbiera człowiek, który też tam drzewiej stał i zdecydowanie odradza skakanie, radzi natomiast zostawienie własnego numeru dla uratowania kolejnego potencjalnego młodzieńca na dachu. Mówi piękne słowa. Pod ich wpływem nasz bohater zostawia swój numer i schodzi do świata żywych. Po jakimś czasie historia robi to, co lubi, czyli się powtarza. Na dachu kolejny młodzieniec. Znajduje numer. Dzwoni. A nasz bohater beztroskim głosem odpowiada „RMF FM. Najlepsza muzyka”. Delikwent nie ma wyboru – skacze i umiera. W słuchawce odzywa się jeszcze głos pełen nadziei: „I co? Wygrałem”?
            Humor miesza się z tragedią. Popkultura zabija. Zabija kontakt z drugim człowiekiem, rozmowę z nim, zabija patetyczność i sprowadza na ziemię. Jaki bowiem komunikat dostaje samotny samobójca? Nie dzwoń, bo nie znajdziesz tu człowieka. Dla mnie telefon jest tylko narzędziem rozrywki. Maszyną do wysyłania sms-ów na Audiotele XXI wieku. Wprawdzie ktoś kiedyś pomógł mi wrócić do świata, ale już o tym nie pamiętam, świat wchłonął mnie na nowo i nie mam żadnego poczucia obowiązku wobec nikogo. Radź sobie sam. Czasy się zmieniły. Chyba nie sądziłeś, że będzie jak w filmie – obcy numer, zadzwonisz, ktoś tam będzie, porozmawiasz. Tam nikogo nie ma. To jest życie, a nie film.
            To mnie urzeka w filmie offowym. Nie musi powielać schematów, tam właśnie nie jest „jak w filmie”. To znaczy – może być, ale rzadko jest. Szkoda na to czasu. Częściej jest jak w życiu. Albo jest ani jak w życiu, ani jak w filmie. I ta historia taka właśnie jest. Początek filmowy, koniec życiowy, a całość zupełnie nieprzystająca.
            Pytanie tylko, czy miałam rację mówiąc, że delikwent nie ma wyboru. Czy popkultura musi nas zabić? Czy naprawdę trzeba się mazgaić i użalać nad sobą – ofiarą przemijającego czasu, w którym się ze sobą rozmawiało i było patetycznie? Czy naprawdę trzeba do upadłego upierać się, że kiedyś było pięknie jak w filmie, a teraz pozostaje już tylko balansowanie na granicy humoru i tragedii, z przewagą tej drugiej?
            „Czasami warto zostawić gdzieś telefon”. Ok. Czasami warto zostawić gdzieś film. Krótszy, niż pisanie sms-a, ale dający do myślenia na długie godziny. Dłuższe, niż czekanie na telefon z radia.
Patrycja Świętosławska


Smarzowski w objęciach groteski

Krótka rozmowa z reżyserem. Kino Odra. Krzesła przy wejściu. W tle plakaty 4 edycji Solanin Film Festiwal. Twarze uśmiechnięte, przed chwilą skończyło się oficjalne spotkanie. 
Występują: WS - Wojciech Smarzowski, AB - Agnieszka Brukszta, PR - Patrycja Roman

AB: Co tam panie w polityce?
WS: Co się pani stało w nogę?
AB: Gdyby kózka nie skakała, to by kontuzji sportowej nie miała.
Jak tam Bartosz Tołpa?
WS: Chyba Topa.
WS: Tołpa to taki krem.
AB: Co Pan sądzi na temat kampanii społecznej „Autyzm- całe moje życie” ?
WS: Nie było mnie wtedy w kraju, ale jeśli był tam Topa to jest on dobrym aktorem, dobrze gra, więc było idealnie.
AB: Czy było żal Audi TT na „Weselu” ?
WS: Straty w narodzie muszą być. Tamara Arciuch doznała kontuzji łokcia.
AB: Ma Pan prawo jazdy na wózek widłowy?
WS: Nie, nie chcę mieć, na kładzenie papy też miałem papierów?
WS: Żubrówka?
PR: <stereotypowy śmiech blondynki>
AB: A na sianko sikają żubry.
WS: Pewnie, że tak.
AB: Małżowina to po prostu słuch, ucho, małże, śniadanie, ślimak?
WS: Tak.
AB: BBC dziękuje za wywiad.
WS: Dziękuję. Na razie.


„Ma pan piękne, błękitne oczy”, czyli spotkanie z Marianem Dziędzielem


            Przebieg dramatyczny miało spotkanie z aktorem, bowiem dowiedzieliśmy się, że musi nas opuścić następnego dnia. Zanim jednak do ujawnienia tego newsa doszło, na sali wywiązała się ciekawa dyskusja.
            Nie obyło się bez recytowania Mickiewicza [i nie tylko] po ślunsku. Wyszło na jaw, że pan Dziędziel zagra w komedii sentymentalnej [nie mylić z romantyczną] o śląskim lowelasie. Nic dziwnego, skoro już na sali słychać było wyrazy zachwytu ze strony młodych dam. „Czy nie czuć dysonansu, gdy gra pan zimnych bohaterów, a na jaw wychodzą pana łagodne oczy? Ma pan piękne, błękitne oczy, jestem wprost zauroczona” - twierdziła jedna z uczestniczek spotkania. Aktor był raczej zdziwiony. „Czy to widać po moim wizerunku, że jestem łagodny? Zawsze mówiono mi, że pasuję właśnie do surowych postaci”. Jeśli mowa o postaci, to bohater wieczoru mógłby zagrać i Hitlera, i Stalina, i Benedykta XVI. Najbardziej bowiem interesuje go „co w człowieku siedzi”. Zdaje się na wolę reżysera, nie przebiera wśród roli w danym filmie, aby później nie żałować, nie „gdybać”, że może zagrałoby się lepiej innego bohatera.
            Na pytanie, czy off ma moc, pan Dziędziel dał okazałą odpowiedź „Tak”. Nawet kino nowej formy uznał za interesujące, choć go nie powaliło. Już dziś aktor pogratulował zwycięzcom. Pożegnał się z Festiwalem i ruszył w Polskę, aby dalej SOLIĆ!


czwartek, 16 sierpnia 2012

„Heniek”, czyli historia ludzkiego zwątpienia


            Facet generalnie jest w porządku. Pracujemy z nim od lat. Ale przecież „nigdy nie wiadomo, co ktoś robi, jak go nikt nie widzi”. Jeden podejrzany cynk wystarczy, aby zacząć mieć wątpliwości. A od wątpienia zaczyna się poszukiwanie. Czy potrzeba wiele, by poszukiwanie zamieniło się w regularne śledztwo?
            „Heniek” to prosta historia z wątkiem kryminalnym, która toczy się wartko i w dosłownie kilka chwil komplikuje proste życie prostych bohaterów. Cztery osoby pracują w salonie samochodowym. Gdy Heniek zostaje oskarżony przez policję, pozostała trójka dosłownie wariuje. Każdy potajemnie zamienia się w prywatnego detektywa. I każdy jest przekonany, że odkrył prawdę objawioną. Prawda jednak leży zupełnie gdzie indziej.
            Film jest czarno-biały i to pomaga zbliżyć się do tej historii. Akcja toczy się wprawdzie w Krakowie, ale nie ma to większego znaczenia. Najważniejsi są bohaterowie i ich sposób myślenia, zapętlania się w podejrzeniach i ostateczne rozwiązanie. Czy film jest moralizatorski? Na pewno tak, ale nie nachalnie. Bardziej zwraca na siebie uwagę lekki humor, skoczna muzyka i szybkie cięcia. Aktorzy grają na przyzwoitym poziomie. Maniera teatralna, często nieznośna w kinie niezależnym, nie daje o sobie znać. Mistrzowski jest zachwyt jubilera nad starym naszyjnikiem i minionymi czasami. Albo ironia w głosie pracownika domu aukcyjnego. One nadają smak prostym, czarno-białym scenom.
            Film powstał w 10 dni, po godzinach, za 3.000 złotych, czego absolutnie nie można w nim zobaczyć. Jak na film offowy jest długi i profesjonalny. Ok, być może troszkę za długi. Czasem akcja przestaje być wartka, ale na krótką chwilę. Więcej wad nie zauważono. Film jest sprawnie i ciekawie opowiedzianym zapisem historii. Co ciekawe – historii prawdziwej.

Nietykalni oczami Patrycji


            Dwóch różnych ludzi, dwa różne światy - jedna droga. „Nietykalni” to wspaniałe dzieło francuskich reżyserów Oliviera Nakache i Erica Toledano. Oparta na faktach historia przyjaźni czarnoskórego wyrzutka Drissa (Omar Sy) i sparaliżowanego od szyi w dół multimilionera, Philippe’a (François Cluzet). Unieruchomiony na skutek wypadku bogacz poszukuje kogoś, kto pomoże mu się uporać z trudami życia codziennego. Na rozmowie kwalifikacyjnej zjawia się śmietanka francuskich opiekunów. Ukończone studia, staże w renomowanych firmach farmaceutycznych, długoletnie doświadczenie w pracy – to tylko niektóre z ich referencji. Wśród mężczyzn w skórzanych butach znajduje się także ktoś, kto zupełnie odbiega od nich wyglądem i manierami. To Driss, który zjawia się u Phillipe’a tylko po to, by dostać zasiłek dla bezrobotnych. Zachowanie czarnoskórego pariasa urzeka milionera. Driss, bowiem nie zwraca uwagi na jego kalectwo do tego stopnia, że zdarza mu się w ogóle o tym zapomnieć.
Właśnie tego Phillipe’owi potrzeba. Rzuca Drissowi wyzwanie – nie wytrzymasz w pracy dłużej niż dwa tygodnie, bo właśnie tyle czasu stanowi rekord. Wydarzenie to jest początkiem ich niezwykłej, wspólnej przygody.
Autorzy serwują nam naprawdę potężną dawkę humoru, jednak ani przez chwilę nie jest on nachalny, niewyważony. Zdarza się, że widz ma w oczach łzy wzruszenia, mimo iż chwilę wcześniej o mało nie rozpłakał się, ale ze śmiechu. Mocną stronę filmu stanowi także muzyka, która nieprzerwanie trzyma widza w napięciu. Jej autor, Ludovico Einaudi, potrafił stworzyć doskonały nastrój.
Film adresowany jest do szerokiej publiczności. Prawie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Nakache i Toledano po mistrzowsku łączą ambitne kino z konwencją lekkiej, inteligentnej komedii. Sądzę, że każdy, kto obejrzy „Nietykalnych” z przyjemnością sięgnie także do poprzednich wspólnych filmów Erica Toledano i Oliviera Nakache. Należy je gorąco polecić, nawet, jeśli są tylko w połowie tak dobre jak przedmiot niniejszej recenzji.

Nieśmiałe panie barmanki


Specjalnie dla Solanin Film Festiwal, relację z pierwszej imprezy Solanin Sound System przygotowały BBC!

            Zaczęło się niewinnie, podróż Maybachem z szefem do Teatralnej. Stolik pod oknem spoglądał na nas przychylnym okiem, a suto zastawiony stół zachęcał do degustacji. Solanin Sound System rozkładał się ze swoim sprzętem. Nic nie zwiastowało zbliżającego się nieszczęścia...
            A jednak stało się... Grawitacja pokonała człowieka. Solanin zebrał pierwsze żniwo. Kawał drewna w rękach muzyka to jednak niebezpieczne połączenie!
            Mocne wejście Eliasza Gramonta – instrumentalisty z Solanin Sound System – zainaugurowało całą imprezę. Z każdą minutą pojawiało się coraz więcej osób, wśród których nie zabrakło naszych artystów.
            Po początkowym „badaniu terenu” lody zostały przełamane i odważne jednostki pojawiły się na parkiecie. Dyrektor Konrad Paszkowski, jak przystało na prawdziwego gospodarza, starał się otoczyć swym silnym męskim ramieniem każdą damę napotkaną na swej drodze. Przyjaznym uściskom i tańcom nie było końca. Chyba nie było osoby, na której twarzy nie zawitał uśmiech. Ciekawe tylko, co wywołało radość tych, którzy nie tańczyli – czyżby to nieśmiałe panie barmanki? Cóż, ta kwestia pozostanie nierozstrzygnięta...
            Stopniowo impreza przybierała postać bardziej plenerowej, gdyż rozgrzani i rozemocjonowani goście coraz częściej przenosili się na zewnątrz budynku... Rzecz jasna w zgromadzonych odezwał się wszechobecny głód nikotynowy. Jednak jest coś silniejszego niż Facebook. ;-)


           

środa, 15 sierpnia 2012

Solanin w mieście

Solanin, prócz puszczania filmów, przechadza się także po mieście. Czasem zaczepia mieszkańców, aby porozmawiać. Dzisiaj zatrzymał się i zamienił kilka słów z Panem Marcinem. O czym rozmawiali? Przeczytajcie!


Agnieszka Brukszta: Dzień dobry. Czy słyszał Pan, że dziś rozpoczyna się 4 Solanin Film Festiwal?
Marcin z Nowej Soli: Tak, słyszałem, ale nie wiem dokładnie kiedy i gdzie odbywają się projekcje.
A.B.: W tym roku filmy wyświetlane są w Kinie Odra, Nowosolskim Domu Kultury i w Bibliotece Miejskiej.
M.:  O, super, tym razem nie trzeba będzie jechać do Zielonej Góry, żeby zobaczyć jakiś film.
A.B.: Jakie kino Pan preferuje?
M.: Niszowe, tym bardziej cieszy mnie fakt, że tego typu filmy będą wyświetlane właśnie w moim mieście.
A.B.: W trakcie Festiwalu widzowie, oprócz oglądania filmów, będą mogli uczestniczyć także w koncertach. A co Pan by wybrał?
M.: Jestem otwarty na propozycje organizatorów, chętnie skorzystałbym ze wszystkiego.
A.B.: Dziękuję za poświęcony mi czas i życzę udanej zabawy.


wtorek, 14 sierpnia 2012

Ludzie Solanina

13 sierpnia 2012 roku. Dla wielu normalny, słoneczny dzień. Niebo nad Nową Solą było wyjątkowo piękne. Powietrze, choć nie takie ciepłe, pachniało wolnością. Wolnością twórczą, bo oto zbliżał się wielkimi krokami 4 Solanin Film Festiwal! Tego pięknego dnia, ekipa organizacyjna rozpoczęła przygotowania do festiwalu. Stoły, krzesła, plakaty, identyfikatory, biura. Wszystkie niezbędne czynności mające na celu usprawnić, ulepszyć i uatrakcyjnić festiwal, dopracowywane były w odpowiednich sztabach. Każdy pracował w pocie czoła. Olga przygotowywała materiały i doskonaliła technikę laminacji, Michał dbał o to aby plakaty wisiały prosto. Gigi cykała foty. Ewelina ze Żbikiem przygotowywali identyfikatory. Paweł, w przerwie konstruowania nowego modelu hełmu bojowego, rozlepiał plakaty. Margola przyozdabiała stanowiska oraz koordynowała pracę wolontariuszy. Ci z kolei odwalili kawał dobrej roboty. Przygotowali bazę noclegową, rozlepiali plakaty, zjedli pizze. Konrad i Grzegorz zajmowali się sprawami organizacyjnymi tak ważnymi, że żaden z nas nawet nie śmiał im przeszkadzać. Wszyscy ci ludzie, przepełnieni pasją, tworzą dla Was Solanina. Jeżeli nie wiesz o kim mowa to koniecznie wpadnij do nas na festiwal i poznaj wszystkich razem oraz każdą ludzką jednostkę z osobna! Bo OFF to MOC!