Dziś kino nowej formy. Co by na
samym początku stanąć w prawdzie – to jedyny konkurs, którego nie chciałam
oglądać. Słowa: transgresja, performance, nietypowa próba ukazania itp. itd.
wywołują u mnie gęsią skórkę. Ale kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi –
film po filmie wchodziłam w ten alternatywny świat, błądząc wśród plasteliny i
innych animacyjnych pomysłów. Błądzenie zakończyło się brutalnie [ale i
zachwycająco] wbiciem mnie w fotel i to filmem najkrótszym, niespełna 2-minutowym,
który – moim zdaniem – był doskonałym przedstawicielem gatunku. Ale po kolei.
Short powinien być jak spódniczka
mini – być krótki i ukazywać istotę rzeczy. Przede wszystkim, trwając
kilkadziesiąt sekund, powinien pozostawiać tych sekund miliony na myślenie nad
życiem. Powinien balansować na granicy humoru i tragiczności, aby pozostawiać
dziwne wrażenie z tyłu głowy widza. To wrażenie jeszcze we mnie trwa. Proszę
wybaczyć zuchwałość, ale opowiem ten film od początku do końca, bo tylko tak
mogę go ogarnąć.
Oto na dachu wieżowca stoi
młodzieniec. Wiadomo, czego pragną filmowi młodzieńcy na takich dachach. Ale
ten, jak to również zwykle bywa, zaczyna wahać się co do niechybnej śmierci i
grzebać w śniegu. Odnajduje zapisany numer telefonu. Dzwoni. Odbiera człowiek,
który też tam drzewiej stał i zdecydowanie odradza skakanie, radzi natomiast
zostawienie własnego numeru dla uratowania kolejnego potencjalnego młodzieńca
na dachu. Mówi piękne słowa. Pod ich wpływem nasz bohater zostawia swój numer i
schodzi do świata żywych. Po jakimś czasie historia robi to, co lubi, czyli się
powtarza. Na dachu kolejny młodzieniec. Znajduje numer. Dzwoni. A nasz bohater
beztroskim głosem odpowiada „RMF FM. Najlepsza muzyka”. Delikwent nie ma wyboru
– skacze i umiera. W słuchawce odzywa się jeszcze głos pełen nadziei: „I co?
Wygrałem”?
Humor miesza się z tragedią.
Popkultura zabija. Zabija kontakt z drugim człowiekiem, rozmowę z nim, zabija
patetyczność i sprowadza na ziemię. Jaki bowiem komunikat dostaje samotny
samobójca? Nie dzwoń, bo nie znajdziesz tu człowieka. Dla mnie telefon jest
tylko narzędziem rozrywki. Maszyną do wysyłania sms-ów na Audiotele XXI wieku.
Wprawdzie ktoś kiedyś pomógł mi wrócić do świata, ale już o tym nie pamiętam,
świat wchłonął mnie na nowo i nie mam żadnego poczucia obowiązku wobec nikogo.
Radź sobie sam. Czasy się zmieniły. Chyba nie sądziłeś, że będzie jak w filmie
– obcy numer, zadzwonisz, ktoś tam będzie, porozmawiasz. Tam nikogo nie ma. To
jest życie, a nie film.
To mnie urzeka w filmie offowym. Nie
musi powielać schematów, tam właśnie nie jest „jak w filmie”. To znaczy – może
być, ale rzadko jest. Szkoda na to czasu. Częściej jest jak w życiu. Albo jest
ani jak w życiu, ani jak w filmie. I ta historia taka właśnie jest. Początek
filmowy, koniec życiowy, a całość zupełnie nieprzystająca.
Pytanie tylko, czy miałam rację
mówiąc, że delikwent nie ma wyboru. Czy popkultura musi nas zabić? Czy naprawdę
trzeba się mazgaić i użalać nad sobą – ofiarą przemijającego czasu, w którym
się ze sobą rozmawiało i było patetycznie? Czy naprawdę trzeba do upadłego
upierać się, że kiedyś było pięknie jak w filmie, a teraz pozostaje już tylko
balansowanie na granicy humoru i tragedii, z przewagą tej drugiej?
„Czasami warto zostawić gdzieś
telefon”. Ok. Czasami warto zostawić gdzieś film. Krótszy, niż pisanie sms-a,
ale dający do myślenia na długie godziny. Dłuższe, niż czekanie na telefon z
radia.
Patrycja Świętosławska
1 komentarz:
Idiotyczna nadintepretacja.
Prześlij komentarz