środa, 29 lutego 2012

Tęsknota za kinem utraconym


Nieuchronnie zbliżamy się do 4 edycji Solanina, pora więc rozruszać festiwalowy blog, który niestety trochę zaniedbaliśmy. Wystawię się na pierwszy ogień, bo czas dosolić. O czym będzie pierwszy wpis w 2012 roku? O Oscarach, oczywiście.

Rozdanie tych amerykańskich nagród filmowych to tak specyficzne wydarzenie, że nawet wśród laików i osób nie interesujących się kinem, rozbudza emocje. Jak to jest w naszym, a może bardziej moim przypadku? Nie ma co ukrywać, że wcześniejsze Złote Globy i późniejsze Oscary ułatwiają nam pracę w doborze filmów pozakonkursowych i czekamy na ogłoszenie zwycięstw. Nie będę też ukrywał, że w tym roku, jak również w poprzednim, jestem rozczarowany ogólnym wydźwiękiem imprezy.

Zacznijmy od dwóch wielkich zwycięzców – Artysty w reż. Michel Hazanavicius oraz filmu Hugo i jego wynalazek Martina Scorsese. Pierwszy jak każdy wie pozdobywał najważniejsze statuetki za najlepszy film, reżyserię czy pierwszoplanową rolę, drugi natomiast otrzymał laury techniczne czyli najlepsze zdjęcia, dźwięk czy efekty specjalny. W sumie oba filmy zgarnęły po 5 Oscarów, ale co nam to mówi? Otóż Hollywood tęskni za czasami, gdy królowała magia kina. Nie będę zaprzeczał, że Artysta to ckliwa, lekko naiwna historia z pięknym happy endem, a Hugo to baśniowa przygoda z efektami 3D, niby to przeznaczone dla dzieci, ale dorośli też obejrzeć mogą. O ile Artysta na nowo uczy widza XXI wieku oglądać kino, każe być cały czas skupionym na twarzy aktora i wyłapywać gesty oraz miny, to Hugo szaleje w nowoczesnej formule trójwymiaru, nie przynosząc kolejnych rewolucji. Same rewolta dźwięku w kinie wyniosła obrazy na nowy poziom, ale 3D nowym języku filmu nie jest, a już na pewno nie zapewnia głębi bohaterów, historii i przeżyć, jak to rzeczą i powtarzają w kółko reżyserze i producenci kultywujący przynoszącą milionowe zyski technologię. Takie jest dzisiaj Hollywood; mamy albo piękne i wystylizowane historie, albo przejażdżka szybką kolejką górską, jednak treści czy tematów do rozważań mało. Pustka i czysta rozrywka.

Nawet Żelazna Dama czy Mój tydzień z Marilyn nie są niczym więcej niż filmową biografią. Nie wiem czy to wina pośpiechu i z braku czasu zapomniano o uniwersalizmie i spostrzeżeń do czasów współczesnych. Szkoda, że zupełnie pominięto dramat polityczny Idy Marcowe George’a Clooney’a, ale może widmo nadchodzących wyborów jest zbytnim ciężarem, aby nobilitować gorzką prawdę o walce politycznej i wysyłać dodatkowych Amerykanów do kin. Wśród tegorocznych oscarowych zwycięzców po prostu brakuje filmów trudnych, zadziornych, podejmujących wyzwanie jak To nie jest kraj dla starych ludzi, Za wszelką cenę (swoją drogą szkoda Clinta, że po Grant Torino tak sobie mu idzie reżyseria) czy nawet nie nagrodzony Do szpiku kości. Owszem Oscary przyniosły tematy cięższe, jak walka z rasizmem w Służących czy zmagania się ze stratą bliskiej osoby w Spadkobiercach (jednak do poziomu Bezdroży brakuje i może rozczarować), ale w gruncie rzeczy obie opowieści są dość ciepłe, a ich wydźwięk optymistyczny, bo to przecież magia kina.

Osobny wątek należy się polskiemu kandydatowi na Oscara czyli filmu W ciemności Agnieszki Holland, która przegrała irańskim obrazem Rozstanie i… jest porażka słuszna. Śmiem twierdzić, że to najlepszy film tegorocznej gali, a przede wszystkim mocno współczesny, a przecież irański. Nie widzę tutaj też decyzji politycznej, że niby Oscar jest formą wsparcia Iranu. Jeśli tylko czas i kaliber ciężkości pozwoli, to w sierpniu zagości na Solaninie. Cieszy mnie nominacji dla filmu Holland i jego rosnąca popularność, ale czy dzisiejsi filmowcy są w stanie powiedzieć więcej o Holocauście po Spielbergu i Polańskim?

Rozczarowujący jest fakt, że Akademia nie  nagradza kina poszukującego, o kontrowersyjnych treściach czy eksperymentującego z formą i językiem filmu. Ja właśnie tęsknię za falą takiego kina, które chyba ktoś specjalnie zepchnął do drugiego szeregu. Oscary dziadzieją, stają się konserwą i próchnieją od środka, a wybawienia nie widać, młodej krwi już szczególnie. 60-letni członkowie tęsknią za innym czasami, żyją swoją złotą epoką, a wokół wszystko przemija i wszystko się zmienia. Powinni o tym wiedzieć nagradzając scenariusz Woody’ego Allena O północy w Paryżu. Kino musi iść do przodu, a nie oglądać się za siebie. Mimo że wszyscy lubią, to co już przecież znają. Przydałoby się odczarować trochę amerykański sen, bo czasy magii niestety minęły, a współczesny świat jest skomplikowany i przeżywa nie tylko kryzys gospodarki, ale także demokracji. My na 4. Solanin Film Festiwal nie będziemy stronić od współczesnych twórców i tematów, bo jesteśmy w takiej komfortowej sytuacji, że stawiamy na kino offowe, a nie na komercyjne, a to gwarant, że będzie Mocno! 

PS. Oscar dla Rango czyli antyantywesternu, prawdziwe zaskoczenie!   


Konrad Paszkowski  //dyrektor festiwalu //