Przebieg dramatyczny miało spotkanie
z aktorem, bowiem dowiedzieliśmy się, że musi nas opuścić następnego dnia.
Zanim jednak do ujawnienia tego newsa doszło, na sali wywiązała się ciekawa
dyskusja.
Nie obyło się bez recytowania
Mickiewicza [i nie tylko] po ślunsku. Wyszło na jaw, że pan Dziędziel zagra w
komedii sentymentalnej [nie mylić z romantyczną] o śląskim lowelasie. Nic
dziwnego, skoro już na sali słychać było wyrazy zachwytu ze strony młodych dam.
„Czy nie czuć dysonansu, gdy gra pan zimnych bohaterów, a na jaw wychodzą pana
łagodne oczy? Ma pan piękne, błękitne oczy, jestem wprost zauroczona” -
twierdziła jedna z uczestniczek spotkania. Aktor był raczej zdziwiony. „Czy to
widać po moim wizerunku, że jestem łagodny? Zawsze mówiono mi, że pasuję
właśnie do surowych postaci”. Jeśli mowa o postaci, to bohater wieczoru mógłby
zagrać i Hitlera, i Stalina, i Benedykta XVI. Najbardziej bowiem interesuje go
„co w człowieku siedzi”. Zdaje się na wolę reżysera, nie przebiera wśród roli w
danym filmie, aby później nie żałować, nie „gdybać”, że może zagrałoby się
lepiej innego bohatera.
Na pytanie, czy off ma moc, pan
Dziędziel dał okazałą odpowiedź „Tak”. Nawet kino nowej formy uznał za interesujące,
choć go nie powaliło. Już dziś aktor pogratulował zwycięzcom. Pożegnał się z
Festiwalem i ruszył w Polskę, aby dalej SOLIĆ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz