Nieuchronnie zbliżamy się do 4
edycji Solanina, pora więc rozruszać festiwalowy blog, który niestety trochę
zaniedbaliśmy. Wystawię się na pierwszy ogień, bo czas dosolić. O czym będzie
pierwszy wpis w 2012 roku? O Oscarach, oczywiście.
Rozdanie tych amerykańskich
nagród filmowych to tak specyficzne wydarzenie, że nawet wśród laików i osób
nie interesujących się kinem, rozbudza emocje. Jak to jest w naszym, a może
bardziej moim przypadku? Nie ma co ukrywać, że wcześniejsze Złote Globy i
późniejsze Oscary ułatwiają nam pracę w doborze filmów pozakonkursowych i
czekamy na ogłoszenie zwycięstw. Nie będę też ukrywał, że w tym roku, jak
również w poprzednim, jestem rozczarowany ogólnym wydźwiękiem imprezy.
Zacznijmy od dwóch wielkich
zwycięzców – Artysty w reż. Michel Hazanavicius oraz filmu Hugo i jego
wynalazek Martina Scorsese. Pierwszy jak każdy wie pozdobywał najważniejsze
statuetki za najlepszy film, reżyserię czy pierwszoplanową rolę, drugi
natomiast otrzymał laury techniczne czyli najlepsze zdjęcia, dźwięk czy efekty
specjalny. W sumie oba filmy zgarnęły po 5 Oscarów, ale co nam to mówi? Otóż
Hollywood tęskni za czasami, gdy królowała magia kina. Nie będę zaprzeczał, że
Artysta to ckliwa, lekko naiwna historia z pięknym happy endem, a Hugo to
baśniowa przygoda z efektami 3D, niby to przeznaczone dla dzieci, ale dorośli
też obejrzeć mogą. O ile Artysta na nowo uczy widza XXI wieku oglądać kino,
każe być cały czas skupionym na twarzy aktora i wyłapywać gesty oraz miny, to
Hugo szaleje w nowoczesnej formule trójwymiaru, nie przynosząc kolejnych
rewolucji. Same rewolta dźwięku w kinie wyniosła obrazy na nowy poziom, ale 3D
nowym języku filmu nie jest, a już na pewno nie zapewnia głębi bohaterów,
historii i przeżyć, jak to rzeczą i powtarzają w kółko reżyserze i producenci kultywujący
przynoszącą milionowe zyski technologię. Takie jest dzisiaj Hollywood; mamy
albo piękne i wystylizowane historie, albo przejażdżka szybką kolejką górską, jednak
treści czy tematów do rozważań mało. Pustka i czysta rozrywka.
Nawet
Żelazna Dama czy Mój tydzień z Marilyn nie są niczym więcej niż filmową
biografią. Nie wiem czy to wina pośpiechu i z braku czasu zapomniano o
uniwersalizmie i spostrzeżeń do czasów współczesnych. Szkoda, że zupełnie
pominięto dramat polityczny Idy Marcowe George’a Clooney’a, ale może widmo nadchodzących wyborów jest zbytnim
ciężarem, aby nobilitować gorzką prawdę o walce politycznej i wysyłać
dodatkowych Amerykanów do kin. Wśród tegorocznych oscarowych zwycięzców po
prostu brakuje filmów trudnych, zadziornych, podejmujących wyzwanie jak To nie jest kraj dla starych ludzi, Za
wszelką cenę (swoją drogą szkoda Clinta, że po Grant Torino tak sobie mu idzie
reżyseria) czy nawet nie nagrodzony Do szpiku kości. Owszem Oscary przyniosły
tematy cięższe, jak walka z rasizmem w Służących czy zmagania się ze stratą
bliskiej osoby w Spadkobiercach (jednak do poziomu Bezdroży brakuje i może
rozczarować), ale w gruncie rzeczy obie opowieści są dość ciepłe, a ich wydźwięk
optymistyczny, bo to przecież magia kina.
Osobny
wątek należy się polskiemu kandydatowi na Oscara czyli filmu W ciemności Agnieszki Holland, która przegrała irańskim obrazem Rozstanie i… jest porażka
słuszna. Śmiem twierdzić, że to najlepszy film tegorocznej gali, a przede
wszystkim mocno współczesny, a przecież irański. Nie widzę tutaj też decyzji
politycznej, że niby Oscar jest formą wsparcia Iranu. Jeśli tylko czas i
kaliber ciężkości pozwoli, to w sierpniu zagości na Solaninie. Cieszy mnie
nominacji dla filmu Holland i jego rosnąca popularność, ale czy dzisiejsi
filmowcy są w stanie powiedzieć więcej o Holocauście po Spielbergu i Polańskim?
Rozczarowujący jest fakt, że
Akademia nie nagradza kina
poszukującego, o kontrowersyjnych treściach czy eksperymentującego z formą i
językiem filmu. Ja właśnie tęsknię za falą takiego kina, które chyba ktoś
specjalnie zepchnął do drugiego szeregu. Oscary dziadzieją, stają się konserwą
i próchnieją od środka, a wybawienia nie widać, młodej krwi już szczególnie. 60-letni
członkowie tęsknią za innym czasami, żyją swoją złotą epoką, a wokół wszystko
przemija i wszystko się zmienia. Powinni o tym wiedzieć nagradzając scenariusz
Woody’ego Allena O północy w Paryżu. Kino musi iść do przodu, a nie oglądać się
za siebie. Mimo że wszyscy lubią, to co już przecież znają. Przydałoby się
odczarować trochę amerykański sen, bo czasy magii niestety minęły, a
współczesny świat jest skomplikowany i przeżywa nie tylko kryzys gospodarki,
ale także demokracji. My na 4. Solanin Film Festiwal nie będziemy stronić od
współczesnych twórców i tematów, bo jesteśmy w takiej komfortowej sytuacji, że
stawiamy na kino offowe, a nie na komercyjne, a to gwarant, że będzie Mocno!
PS. Oscar dla Rango czyli
antyantywesternu, prawdziwe zaskoczenie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz